O zdrowym ciele i zbijaniu wagi

Droga do zdrowia i lepszego samopoczucia.. bieżnia?
Pracując 20 godzin na dobę przez 7 dni w tygodniu można osiągnąć niezależność finansową. Później pozostaje tylko cieszenie się widokiem zza szpitalnego okna i spacerki z rehabilitantami. Szachy z współtowarzyszami (nie)doli też wchodzą w grę. Wszystko pokrywa ubezpieczenie, więc potencjalnie jesteśmy wolni i nie musimy pracować! Czy jest to właściwa droga? Nie.

Jeszcze raz nie. Życiem należy się cieszyć. Brak zdrowia mocno ogranicza naszą wolność i możliwości, dlatego należy o nie zadbać równie mocno jak o nasze relacje, finanse i inne dziedziny życia. 

W szkole (i na studiach) byłem raczej typem "siedzącym nad książkami" (żeby nie użyć słowa "kujon"). Zawsze musiałem być przygotowany i mieć najlepsze oceny z każdego przedmiotu. (Z perspektywy czasu uważam, że był to błąd i na pewno swoim dzieciom będę doradzał nieco inaczej.) Sytuacja taka powodowała długie godziny siedzenia przed komputerem lub książką oraz brak ruchu.

W okresie tym zdrowie, sport i ruch nie były dla mnie ważne. Z kolegami żartowaliśmy, że "sen jest dla słabych" a najważniejsze to skończyć projekt albo uratować świat przed elektronicznymi potworami (które często gnieździły się w tak zwanym LANie). Była też inicjatywa ratowania świata przed alkoholizmem, pt. "pijmy więcej, aby inni mieli mniej" (w tą grę byłem słaby, częściej jednak ratowałem m.in. Neverwinter). Efekty:
  • Nadwaga
  • Ciągłe bóle kręgosłupa (to zostawimy na później)
Na szczęście nie wdarło się nic poważniejszego :) ..mam nadzieję.

Nadwaga. W sumie chyba najbardziej dokuczała mi w związku z nią moja mama - nie miała skrupułów, by mi zwrócić uwagę. Niby takie żarciki rzucała, ale przesłanie docierało (za co jej wielkie dzięki z perspektywy czasu!)

94 kg i 180 cm wzrostu. Punkt wyjścia. Może i nie najgorzej, ale nie różowo. Postanowienie poprawy. Żeby rodzice się już nie czepiali. Cel: 80 kg.

Pierwsze podejście: Sport. Dość regularne (1-2 x w tygodniu) wizyty na siłowni lub basenie. Od czasu do czasu krótki bieg. Rezultat: Totalna porażka. (Plus: nauczyłem się nieźle pływać dzięki filmikom na YouTubie.) Wydaje mi się, że problemem było, iż dalej uważałem sport za stratę czasu, a pocenie się, nie sprawiało mi przyjemności.

Drugie podejście: Dieta. Jako że kucharz ze mnie taki jak astronauta, to możliwość ta otworzyła się przede mną po ślubie z moją ukochaną żoną (panią Kowalską). Wspólnie zadecydowaliśmy, że spróbujemy z vitalia.pl. Vitalia.pl to serwis, w którym po zarejestrowaniu, uiszczeniu opłaty i wypełnieniu ankiety przygotowują dla nas menu na każdy tydzień.

W serwisie tym bardzo nam się spodobała szczególnie lista zakupów z góry na każdy kolejny tydzień. Mimo, że już dawno nie korzystamy z tego serwisu, to nawyk tworzenia jadłospisu (i jednych zakupów) na kilka dni/tydzień nam pozostał. Nigdy więcej codziennego chodzenia do sklepu!

Efekt: mniej o 10 kg! Raz koleżanka w pracy mnie zagadała: "Czy Ty się tak strasznie stresujesz pracą? Okropnie schudłeś na twarzy". Dodatkowo nauczyliśmy się z Kowalską kilku zdrowych przepisów, które z nami już pozostały.

I wszystko byłoby świetnie gdyby nie.. ciągły reżim. Dla mojej żony częste gotowanie, dla mnie potrzeba powstrzymywania się od podjadania, słodkiego itd. A bardzo lubię jeść. Bardzo. Jeżeli jesteś gotowy/a na wyrzeczenia - polecam Vitalię. 

Mniej więcej tak wyglądało przygotowywanie jedzenia do pracy.

Ja z perspektywy czasu nie byłem gotowy na ciągłe wyrzeczenia i po kilku miesiącach po wygaśnięciu subskrypcji wróciłem do 92 kg.

Trzecie podejście: Sport i Dieta. Tym razem uzbrojony w doświadczenia wcześniejszych podejść, oraz nową wiedzę z książek/internetu, spróbowałem połączyć te 2 podejścia. (Nigdy nie stosowałem żadnych medykamentów/środków/magicznych herbatek - nie będę ich przecież kupował do końca życia, a i ich wpływ na zdrowie jest kontrowersyjny.)

Bardzo spodobała mi się koncepcja suwaka, którą zaprezentował Tim Ferriss w książce "4-godzinne ciało". Ja jednak go upraszczam, usuwając leki i pozostawiając jedynie sport oraz dietę:



Znaczy to po prostu tyle że: możemy albo więcej sił poświęcić na trzymanie się diety albo na aktywność fizyczną. Przesuwając suwak maksymalnie w kierunku "diety" skazujemy się na długie godziny w kuchni i wyrzeczenia związane z jedzeniem. Z drugiej strony przegięcie w kierunku sportu, też nie jest dobre. 

Sport. Wiedziałem, że o ile nie polubię aktywności fizycznej, to nic z tego nie będzie. Ratunkiem okazały się Audiobooki i podcasty. Już nie marnowałem czasu, a robiłem coś w trakcie słuchania. (Tak, słuchanie było dla mnie ważniejsze - oczywiście szedłem posłuchać "Narrenturmu" Sapkowskiego, a nie pobiegać.) Po pewnym czasie, tak polubiłem sport, że kolejność się zmieniła, ale takie były początki.

Audiobooki i podcasty. Game Changer. Słuchawki koniecznie bezprzewodowe!
Dieta. Nie było opcji, by wrócić do wcześniejszego reżimu. Dla mnie suwak bardziej przesuwa się w kierunku sportów (czyt. słuchania audiobooków), stąd ograniczyła się ona do zestawu nawyków.  Nie nazwałbym już tego dietą. Nauczyłem się, że łatwiej nauczyć się kilku reguł dotyczących jedzenia, by przy niewielkim wysiłku osiągnąć większość rezultatów. M.in:
  • Zero cukru (wreszcie poznałem prawdziwy smak kawy i herbaty!)
  • Zmniejszenie ilości węglowodanów na korzyść białka i tłuszczów
  • Ograniczenie sosów
  • Ograniczenie owoców (nasi przodkowie nie jedli pomarańczy w zimie)
  • Zwiększenie ilości spożywanych warzyw
Bez liczenia kalorii. Bez specjalnego gotowania. (Postaram się przygotować osobny wpis podsumowujący wszystkie zasady w szczegółach.)

Efekt: aktualnie ważę 77 kg!  I czuję się lepiej niż kiedykolwiek.

Artykuł ten w żadnym wypadku nie wyczerpuje tematu. Nie chciałbym go jednak przedłużać, dlatego o tym jak uprawiam sport oraz jakie sztuczki stosuje, by pozostać w dobrej formie, opiszę w innych artykułach. Jaki wniosek z tych moich 'wypocin'? Audiobooki i podcasty. Aż chce się biegać.

Komentarze